czwartek, 11 listopada 2010

1.

Zazwyczaj okazje takie jak Święta, Nowy Rok, urodziny, skłaniają ludzi do podejmowania pewnych postanowień. Nie będę więc szczególnie oryginalna, jeśli poczynię pewne zamysły dotyczące bliższych i dalszych planów. Aby jednak nie być tak oczywistym i wpisującym się w szary tłum... coś wymyślę, nie wiem jeszcze, co takiego... ale coś wymyślę na pewno.

Tak się składa, że dożyłam jakimś cudem swoich dwudziestych trzecich urodzin i dziś, właściwie już wczoraj, obchodziłam je w gronie rodzinnym, wspierana ze wszystkich stron świata życzeniami krewnych i znajomych królika. Samo to wydarzenie nie jest może zbyt doniosłe dla narodu jako takiego, ale ładnie wpisuje się w obchody niepodległościowe. W końcu to tak miło, jak cała Polska świętuje twoje urodziny. Nawet jeśli o tym nie wie... ;) Ale może pewnego dnia stanę się poważnym, znanym, szanowanym człowiekiem, dostanę Nobla albo wymyślę coś naprawdę niesamowitego i wtedy... któż to wie.

No i w związku z tym ogólnym uniesieniem, założyłam sobie pewien mały eksperyment. Może nie do końca świąteczny i nie do końca mały, ale z pewnością brzemienny w skutkach. Przez najbliższe 365 (nie sprawdzałam, czy to rok przestępny/przestęp
czy) dni, słownie: trzysta sześćdziesiąt pięć dni, postaram się w jakiś sposób dokumentować/spisywać/pokazywać błyskotliwsze i niebłyskotliwe zjawiska zawidziane, zasłyszane, przeżyte i w inny sposób namacane na krętej drodze życia. Jako że nie jestem mistrzem w długodystansowych działaniach, a ponad to leniwcem do potęgi n-tej, będzie to wymagało sporej mobilizacji i zaangażowania. I internetu. Tak więc postanowienie trzystu-sześćdziesięcio-pięcio-dniowego dziennika mocno wykracza poza moje możliwości, wcale nie będę robić sobie wyrzutów, jeśli któregoś dnia uchybię.... sesja, wakacje, choroba, wizyty królików i inne kataklizmy do przewidzenia i nieprzewidzenia, wiadomo.

Tak więc z historyji dzisiejszych - niełatwo być obcokrajowcem w Polsce. Wydawałoby się, że Polska leży w centrum Europy, Warszawa w centrum Polski, i że w takim centrum, w restauracji, można oczekiwać możliwości dogadania się po angielsku. Nie mówimy tu o wielkiej konwersacji, ale o zwykłym zamówieniu pizzy w popularnej pizzerii. Obsługa młoda, uśmiechnięta, chętna do pomocy, ale gdy widzi przed sobą głodnego Włocha, staje zamurowana z nieciekawym uśmiechem na twarzy. Na szczęście wtedy do akcji wkracza pozostała część ekipy - poczynając od reszty obsługi kelnerskiej, przez panów robiących pizzę, aż na moim młodszym bracie skończywszy. Jak zwykle niezawodny okazał się migowy w kilku językach i odmianach. Udało się ustalić, że Italiano życzy sobie pizzę, składniki wskazał palcem, pojawił się problem przy rozmiarze. Trudno połapać się w tabelce rozpisanej po polsku, pozaklejanej różnymi promocjami, po angielsku nie idzie, bo i mówiącym jakoś nie idzie tłumaczenie i Włoch opornie słucha. Na szczęście pan pizzowy wpadł na genialny pomysł i po prostu przyniósł blaszki/kratki, na których pieką poszczególne rozmiary pizzy. Znów pokazywanie palcem i sukces. Co ciekawe... przy późniejszym zamawianiu piwa nie było już żadnych nieporozumień. ;) Zadowolony pan Italiano zasiadł przy stoliku obok nas i próbował nawiązać rozmowę z moim bratem. Angielsko-włosko-polską. I szło im całkiem nieźle. Ale szczęście nie trwało długo. Pizza nie dorównywała włoskiej pod wieloma względami, co Włoch oznajmił z wielkim smutkiem. Dodatki nie takie. Brzeg zbyt gruby, puchaty i miękki. Może też dlatego z ochotą zaproponował bratu kawałek pizzy niby to w podzięce za pomoc przy zamówieniu. Ciężkie jest życie cudzoziemca w Polsce. Zwłaszcza jeśli nie zna polskiego. To rozwiązałoby naprawdę wiele problemów...

Na deser torcik autorstwa moich niezastąpionych Rodziców. Zawisł nad nim nóż... ostatnia chwila w całości.



Nie wiem, czy ktoś będzie miał ochotę tu zaglądać/czytać/komentować. Byłoby miło... Jak ktoś mądry kiedyś powiedział: jeśli chcesz uniknąć niespodziewanych wizyt znajomych, umieść kołatkę poza ich zasięgiem. Zdaje się, że był to Kłapouszek. Tu kołatka znajduje się w wiadomym miejscu i nie trzeba się wahać, można jej użyć.


PS. Jeśli nawet ktoś nie zapomni o twoim przyjęciu urodzinowym, to na pewno po drodze zje Twój prezent lub go zniszczy.
Kłapouchy
Nie dam sobie głowy obciąć, czy tak to było. Sprawdzę. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz